Faworki
Zachcianka spełniona, faworki przygotowane! Nie jadłam ich już od baaaardzo dawna. Moja Mama i Babcia raczej ich nie przygotowywały, więc nie mogę napisać, że to moje smaki dzieciństwa, aczkolwiek pamiętam jak w młodości koleżanka mnie nimi częstowała i jak się nimi zajadałyśmy 🙂
Jest w nich coś niebywale uzależniającego, że po pierwszym od razu ma się ochotę na kolejny i kolejny …. i ciężko przestać po nie sięgać 🙂
Polecam na Tłusty Czwartek i nie tylko 🙂 A przy okazji, u Was to są faworki czy chrust??
Bez względu na to jak się na nie mówi, są pyszne i wcale nie tak pracochłonne jak początkowo sądziłam.
- 350 g mąki pszennej
- 6 żółtek
- 2 duże łyżki gęstej, kwaśnej śmietany 18% (około 80 g)
- 4 łyżki słodkiej śmietanki 30% (około 50g)
- 1 łyżka spirytusu
- sól
Dodatkowo:
- olej lub smalec
- cukier puder do oprószenia
Żółtka mieszamy ze spirytusem i obiema śmietanami.
Mąkę przesiewamy z solą do miski, dodajemy żółtka ze śmietaną. Składniki łączymy łyżką, po czym wyrabiamy ciasto.
Gotowe ciasto rzucamy o blat lub uderzamy w niego wałkiem (mówi się o 100 uderzeniach – ja mniej więcej tyle razy rzucałam ciastem o blat. Czynność ta nie okazała się czasochłonna ani uciążliwa 😉 ).
Ciasto odstawiamy do lodówki, na około 20-30 minut. Po tym czasie wałkujemy je na podsypanej mąką stolnicy. Za pomocą radełka dzielimy na prostokąty. W każdym z nich robimy przez środek nacięcie i przewijamy przez niego jeden z końców faworka.
Smażymy na głębokim tłuszczu, na jasnobrązowy kolor (ja smażyłam na głębokiej patelni, na smalcu – wykorzystałam 600 g). Osączamy na ręczniku papierowym.
Przed podaniem oprószamy cukrem pudrem.
idealne
Pierwszy raz faworki robiłam wspólnie z Mirką, szkolną koleżanką. Byłam wtedy uczennicą ósmej klasy., Chyba to był mój pierwszy faworkowy raz. Z pewnością nigdy wcześniej chrustu nie smażyłam i prawdopodobnie nie jadłam. Jednak od tamtego czasu bardzo często faworki przygotowywałam. Bardzo lubię, jednak z powodu cukrzycy, muszę słodkości (i nie tylko) ograniczać.
Ale fajne są takie wspomnienia. Dania, z którymi wiążą się takie emocje, te przygotowywane w fajnej atmosferze, pamięta się później przez długie lata.
Ja też pamiętam mój pierwszy raz z faworkami – było to u mojej sąsiadki, a my miałyśmy coś po 9-10 lat. Jej mama przygotowała wielki stos faworków. Pamiętam jak zaskoczyła mnie ich ilość (było tego TAAAAK dużo), ale też świetny smak. Już wtedy je pokochałam, choć miałam od pierwszego do kolejnego razu sporą przerwę 😉
Bardzo je lubię. U mnie mówi się faworki. Zrobiłam wczoraj z połowy porcji ponieważ robiłam tylko dla siebie. Chwilkę po usmazeniu połowę faworkow zjadłam. Pyyyyszne były.
Edytka, ja też znam je pod tą właśnie nazwą. I podobnie jak Ty, uważam, że ciężko im się oprzeć 🙂
pozdrawiam serdecznie 🙂