Drobiowe kotleciki z pieczarkami i kaszą jaglaną
Zastanawiacie się jak odmienić zwykłe mielone? Dodajcie do nich trochę pieczarek i kaszy jaglanej:)
Dzięki kaszy uzyskamy zupełnie nowe kotleciki o ciekawej teksturze. Jaglanka świetnie też zda egzamin zagęszczając kotlety i tworząc je jeszcze bardziej sytymi. Nie zapominajmy również o jej zdrowotnych właściwościach. Do tego aromatyczna pietruszka oraz pyszne pieczarki i zwykłe mielone już takie zwykłe nie są;)
Nic tylko zajadać. A więc… do dzieła:)
- 500-600 g mięsa mielonego drobiowego
- około 100 g kaszy jaglanej
- 200 g pieczarek
- 3 łyżki natki pietruszki
- 1 jajko
- sól, pieprz
- czosnek granulowany
- bułka tarta
Kaszę jaglaną gotujemy w osolonej wodzie na sypko.
W sklepach dostępne są kasze w saszetkach. Te wystarczy włożyć do wrzątku i gotować według czasu podanego na opakowaniu. Jeśli mamy sypką kaszę, przepłuczmy ją wpierw w zimnej wodzie, a następnie przelejmy wrzątkiem. Teraz wystarczy przełożyć kaszę do garnka z osoloną, gorącą wodą w stosunku 1:2,5 i gotować na małym ogniu, najlepiej pod przykryciem, nie mieszając, przez około 15 minut. Po tym czasie kasza powinna wchłonąć cały płyn. Jeśli nie jest jeszcze dostatecznie miękka zdejmijmy garnek z palnika i potrzymajmy kaszę jeszcze przez kilka minut pod przykryciem.
Pieczarki kroimy na cieniutkie półplasterki. Podsmażamy na 1 łyżce masła do momentu, aż cała woda jaką puszczą grzyby odparuje. Doprawiamy solą i odrobiną pieprzu.
W misce mieszamy mielone mięso, przestudzoną kaszę jaglaną oraz zimne pieczarki. Dodajemy natkę pietruszki, sól, pieprz, czosnek granulowany oraz jajko. Mieszamy dokładnie. Następnie formujemy owalne kotleciki, obtaczamy je w bułce tartej. Smażymy na złoto z obu stron.
Jeśli chodzi o kaszę jaglaną to kupuję sypką (zauważyłam, że tę nalezy przepłukać a z saszetki już nie) ale i tak wolę gotować ją w saszetkach. Ostatnio kupiłam kasze gryczaną w saszetkach (była promocja w Lidlu) – tę gotuję bez saszetki i wykorzystuje je aby ugotować kaszę jaglaną:P Może to dziwne ale wówczas mam pewnosć, że kasza nie wyjdzie mi „wodnista”. Wiem, że są podawane proporcje (Ty również je podajesz) ale sama po sobie wiem, że czasem to się nie sprawdza (tak często jest przy gotowaniu czerwonej soczewicy).
Każdy ma jakiś swój wypróbowany i sprawdzony sposób:) Wiele też pewnie zależy od firmy – kiedyś mi mąż kupił jakąś eko, ale nie smakowała mi zupełnie. Ja też zauważyłam, że raz kasza gotowana w określony sposób wychodzi super-ekstra, a kolejnym razem się poskleja. Te kupowane w saszetkach faktycznie są zdecydowanie mniej absorbujące i szybsze w wykonaniu, gdyż wystarczy po prostu włożyć woreczki do osolonej wody i ugotować wg czasu podanego przez producenta. Niestety nic nie jest tylko białe czy tylko czarne, więc i taki sposób ma swoje minusy, mianowicie kasza przygotowywana w ten sposób absorbuje z folii BPA, a z kolei cenne minerały pozostają w wodzie.
Gdy wybieram kaszę sypką, wydaje mi się, że temperatura gotowania ma duże znaczenie – zdecydowanie bardziej mi smakuje kasza gotowana dłużej a w niższej temperaturze. Jeśli wchłonie płyn, a nie jest jeszcze dość miękka, nie dolewam wody, a pozostawiam ją pod przykryciem na kilka minut – zwykle „dochodzi” już w niecałe 5 minut:)
Z kaszą nie wiedziałam… w ogóle nie kupujesz kasz w woreczkach i ich w nich nie gotujesz?
Ja zawsze leje tyle wody, ze jak ugotuje nawet w woreczku to woda mi odparowuje i garnek jest pusty – po prostu pilnuje. Zawsze staram się tak dopilnować, bo jak woda zostaje to kasza czasem bywa taka wodnista i niesmaczna. Spróbuję gotować kasze jaglana bez woreczka, może się uda i nie wyjdzie mi papka 😉
Kasza gryczana również dochodzi pod przykryciem?
Wiesz.. z tym gotowaniem to coś jest na rzeczy – jeśli gotuje się na ostrym ogniu, łatwo rozgotować ;/
Co do firmy to ja nie lubię jednej i unikam jej… raz kupiłam kaszę gryczaną i była jakaś gumowa;/
To się chyba tyczy ogólnie gotowania we woreczkach. Ale ja się AŻ TAK tym nie przejmuję;)
Ryż najczęściej gotuję we woreczkach, bo tak mi jest po prostu wygodniej. Chyba, że jest to ryż na mleku, to wtedy nie. Albo biały;)
Kaszę jaglaną wolę sypką i taką kupuję, aczkolwiek taką przygotowywaną we woreczkach też robiłam.
Jęczmienną kupujemy sypką, a gryczaną we woreczkach. Ale ja je rzadko robię;) zwłaszcza tą ostatnią:p Kaszę gryczaną najczęściej moja Mama przygotowuje i ona ją najpierw gotuje, a potem praży w piekarniku pod przykryciem w niewielkiej temperaturze.
Moja mama gotuje ryż w woreczkach do gołąbków bo wówczas ryż nie przykleja się do garnka i tym samym się nie marnuje 😉
Moja Mama mówiła o tym sposobie przygotowywania kaszy gryczanej – wspominała, że taka kasza jest pyszna 🙂
Trzeba sobie radzić…;)
Ty tak jej nie przygotowujesz? Wolisz taką typowo z wody?
Masz na myśli gotowanie a następnie pieczenie?
Nigdy tak nie robiłam – kasze gryczaną jem codziennie, więc codziennie musiałabym uruchamiać piekarnik a prąd drożeje… nie wyszłoby to ekonomicznie i tanio 😉 Tak przygotowana kasza nie jest rozgotowana? 😉
Wow, codziennie?? Ale w siebie zdrowia wkładasz:)
W takim wypadku taka z wody faktycznie jest ekonomiczniejsza.
Prażona rozgotowana nie jest. Powiedziałabym, że jest nawet mniej wodnista, niż tak bezpośrednio z wody. Ale ja tam ekspertem nie jestem:)
Moja dieta opiera się na kaszach – najlepiej się po nich czuje a za ziemniakami jak wiesz nie przepadam a poza tym człowiek jakoś szybko po nich głodny. Co nie oznacza, ze ich nie jem bo czasem mam ochotę na wegańskie placki ziemniaczane, młodą kapustę lub wegański bigos z ziemniakami, domową pizzę… grunt to słuchać organizmu i tego co podpowiada 🙂
Moja kasza gryczana wodnista nie jest – wolę nalać mniej wody i w trakcie gotowania dolewać tak by całkowicie odparowała niż wlać za dużo i odcedzać bo wówczas jest niesmaczna ;/ Kiedyś przygotuję taką kaszę – dzisiaj na obiad będe piekła gołąbki z kaszą gryczaną, wiec trochę się ona podprazy, chociaż jest wpółsurowa (w trakcie pieczenia dochodzi). Zobaczymy co wyjdzie i czy w ogóle wyjdzie 😉
Grunt to słuchać organizmu i tego co podpowiada – mądrze powiedziane:) no i przede wszystkim nie ma się co zmuszać do jedzenia czegoś czego się nie lubi, albo co gorsza – „bo taka moda”;)
Mój organizm raz na jakiś czas domaga się czekolady – nie bronię się wtedy przed tym 😉
Namoknięta i posklejana kasza to chyba najgorszy koszmar;) no i brukselka:p
Gołąbki robisz głównie z dodatkiem kaszy, czy z ryżem też?
Przecież jedzenie ma nas nie tylko odżywiać ale również smakować i sprawiać przyjemność. Organizm wie czego potrzebuje… czasem warzywa się przejadają, człowiek ma ochotę na słodką czekoladę lub batona z niekoniecznie zdrowym składem i to nic złego – od tego się nie umiera, bo nie je się tego na co dzień 🙂
Czekolada to kakao a poza tym to roślina – można traktować jak sałatkę xD Swoją drogą… mleczna, czy wytrawna? 🙂
Kasza gryczana, pieczarki, zielony groszek…i żałuje, że nie dodałam podgrzybków, bo pieczarki okazały się za mało aromatyczne – gołąbki nie wyszły tak jak bym chciała ;/
Jak się tak zastanawiam, to faktycznie niejednokrotnie doświadczyłam już takiego uczucia, że czułam, iż muszę coś zjeść, że chce mi się czegoś, czego dość długo nie jadłam. Ostatnio były to rzodkiewki:p
Spodobało mi się bardzo określenie, że czekolada to swojego rodzaju sałatka:) Uśmiałam się:) Muszę to zapamiętać i… bądź pewna, że kiedyś to wykorzystam:);P Czekoladę lubiłam kiedyś tylko mleczną. Teraz do polewy mleczna, ale do zjedzenia gorzka:) żeby nie zjeść jej za dużo;) Lubię tą z dodatkiem pomarańczy. Ciebie nie pytam, bo wiem, że nie lubisz gdy jest zbyt słodko;)
Gołąbki z pewnością były smaczne… może nie takie jak oczekiwałaś, ale czasem po prostu nie mamy smaka w danym dniu na określoną rzecz. Ty dziś wolałaś gołąbki z bardziej grzybowym aromatem. Zawsze można je zrobić ponownie, w innej wersji;)
Ojej… rzodkiewki, szczypiorek, sałata, pomidory z ogródka.. jak mi tego zimą brakuje… w ogóle brakuje mi surowizny. Niestety to co obecnie jest dostępne w marketach to nie to samo, ponadto mnie uczula, wiec zimą trochę się meczę ;/
Moja Babcia miała dziwne podejście. Kiedy moje starsze rodzeństwo było mniejsze i miało ochotę na czekoladę, to mówiła „zjedz jabłko”. Tak samo Tato – mam ja lub Mama ochotę na pomarańczę, mówi abyśmy zjadły jabłko a przecież to co innego xD Tak samo jak człowiek chce słodkiego batona, to banan mu jego nie zastąpi 🙂
Nazwanie czekolady sałatką jest popularne w grupie wegan – w internecie są memy z tym hasłem wystarczy wpisać „czekolada to sałatka” i wejsć w grafikę xD Ciekawi mnie w jakim celu wykorzystasz to hasło xD
A wiesz, ze ja nigdy nie lubiłam mlecznej czekolady? Zawsze była dla mnie zbyt „ostra” (paliła mnie w przełyk zwłaszcza z Alpen Gold przed zmianą wyglądu kostek), za słodka i mdła… z mlecznych była taka seria świąteczych czekolad z Chocolino (kiedyś pokazywałam na blogu) i truskawkowa Wedel – jedyne które mi smakowały. Wybitnie nie smakowała mi Jedyna z Wedel – jakbym jadła wyrób czekoladopodobny ;/ Obecnie do czekolad w ogóle mnie nie ciągnie a to pewnie dlatego, że kakao gości u mnie bardzo często (robię szatana na wodzie, bez cukru, robi tak też moja mama i nie ciągnie ją do czekolad. Bardzo nam to smakuje – mama pije również ze względu na skórcze łydek). Kiedy jeszcze mnie do czekolad ciągnęło to wybierałam te z wysoką zawartością kakao (polecam czekolady J.D.Gross z Lidla). Zaskakujace jest to, że niektore tabliczki mają np. 92% kakao a smakują jak 70% (np. Vivani). Do polew Mama najcześciej sama robi czekoladę albo jest to czekolada deserowa/gorzka 70%. Można też wymieszać gorzką z mleczną – niektórzy tak robią 😉
Dziękuję 🙂 Rzeczywiście nie mogę powiedzieć, ze wyszły niesmaczne… dokładnie tak jak napisałaś „nie takie jakie oczekiwałam”. Nie wiem, czy zrobię je tak prędko xD Jeśli chodzi o gołąbki to jednak bardziej smakują mi te z kaszą jaglaną a kasza gryczana to z warzywami (chociaż i tak gołąbki podaje w towarzystwie bukietu warzyw) 🙂
PS Przepraszam, ze się tak rozpisałam. Gaduła ze mnie xP
Pewnie pryskane i nawożone jakimś dziadostwem, żeby szybciej dojrzało albo wytrzymało transport:? Może lepsze w takiej sytuacji byłyby takie mrożone? (może by tak nie uczulały) Co prawda, to prawda – zimą warzywa nie smakują tak jak latem. Ale ostatnio trafiłam na takiego kalafiora, że miałam ochotę całego sama zjeść;)
Tata pewnie całkiem nieświadomie przejął zachowanie po Babci (chyba, że to Babcia od Mamy;) ). Czasem jak się osłuchamy z czymś, to sami nie wiemy, że powielamy pewne zachowania:) Ale masz rację, jak się czegoś konkretnego chce, to nic tego nie zastąpi.
„Czekolada to sałatka” – musiało mnie to ominąć, bo pierwszy raz usłyszałam to od Ciebie:) Ale spodobało mi się hehe
Faktycznie czasami, po bardzo słodkiej czekoladzie jest takie uczucie palenia w gardle. Moje dziecko kiedyś dostało czekoladę karmelową – oczywiście jak na dobrego synka przystało, poczęstował rodziców;) Ta też mi smakowała, choć była bardzo słodka;) nawet chciałam sobie taką kupić, ale nigdzie jej nie widziałam;)
A takie „cuś” z gorzkiego kakao robi sobie mój mąż (uzupełnienie magnezu) – ja tego nie jestem w stanie przełknąć;P A Ty to takie pijesz dla przyjemności?:)
Taką zdrową kuchnię prowadzisz – nie dość, że dużo kasz, to dużo warzyw. Gołąbki zrobisz, jak znowu przyjdzie Ci na takie z kaszą ochota – wtedy będą smakowały najbardziej:)
Nie przepraszaj, absolutnie nie masz za co:)
Na pewno są pryskane… muszą być bo to nie z Polski i dlatego unikam ;/
Jem mrożone warzywa ale to nie to samo, bo jednak chce się tej surowizny… człowiek ma ochotę na sałatę, paprykę (papryka tak mnie nie uczula)…. a tutaj trzeba wytrzymać. Cieżko jest ale trzeba dac radę 😉
Kalafior był z bazarku? 😉
Babcia od Taty…. wiele zachowań człowiek wynosi z domu rodzinnego, więc masz rację 😉
Może kogoś zaskoczysz tym stwierdzeniem? xD
Smaczna czekolada karmelowa… polska? 🙂 A synek grzeczny i wychowany 🙂
A Mąż lubi gorzkie czekolady, czy tylko takie kakao i to z zatkanym nosem? xD Mi bardzo smakuje – im więcej kakao tym lepiej… bardzo lubię – nie piję na siłę 🙂 Kakao na mleku i z cukrem nigdy mi nie smakowało – nie jest to smak dzieciństwa (w ogóle nie lubiłam mleka:P)
Po prostu jem to co lubię i co mi smakuje 🙂 Kiedy mam ochotę na domowe ciasto, świąteczne ciasto Babci, kawałek jakiejś słodkości bo ciekawi mnie jej smak, czy smażone placki to też je zjem 🙂 Po prostu słucham siebie 🙂
Uf… ulżyło mi. Po prostu tak dobrze mi sie z Tobą pisze 🙂
Chce się, chce:) Jak piszesz o papryce, to chce mi się nawet bardziej;) hehe
Jeszcze nam trochę przyjdzie poczekać, ale-jak to mówią-już bliżej niż dalej;)
Tak. Powielamy pewne wzorce czasem nawet o tym nie wiedząc;)
Co do gorzkiego kakao, to lubię i korzystam – ale tylko do wypieków;) Do picia wolę słodkie dziecięce kakao, na mleku właśnie;) Mąż lubi gorzkie czekolady i po prawdzie to On przekonał mnie do takich. Ta karmelowa to była chyba z Wedla. Nie nadziewana. Słodka bardzo, ale tak po kosteczce fajnie było skosztować. Myślę jednak, że jak ktoś na co dzień wybiera gorzkie, to taka byłaby dla niego nie do przełknięcia;) Synek zawsze sam podchodzi by wszystkich poczęstować. Generalnie wiele razy patrząc na niego czuję dumę, ale są też chwile, że… 😉 no, czyli typowe rodzicielstwo:)
Bardzo dobrze robisz. Jak się na coś ma ochotę, warto spełnić taką zachciankę, a jak się czegoś nie lubi – nie ma się co do tego zmuszać. Wiadomo, że pewnych rzeczy nie jada się codziennie, tylko właśnie gdy przyjdzie na nie ochota.
🙂 To na prawdę bardzo miłe:) Dziękuję! i z wzajemnością:)
Też racja bo to też zleży od jakości produktów i producenta 😉
U nas mizeria to ogórki w plastry, sól, pieprz, ocet i smietana ale słyszałam, ze niektórzy dodają cukier i szczypior. Można Teściową spytać jak dokładnie obi tę mizerę 🙂
Ludzie lubią iść na łatwiznę – poza tym wiele osób myśli, że jak z cukierni to zdrowe a czasem skład niczym nie różni się od tych paczkowanych ciast co mają po rok daty ważności ;P
To u Was się robi podobnie jak u nas:) Teściowa robi mizerię ze startych ogórków, z dużą ilością kwaśnej śmietany, sokiem z cytryny, solą, pieprzem i cukrem. Gdzieś w Polsce podobno też jedzą ogórki bez śmietany.
To prawda. Mało gdzie robi się z naturalnych składników (choćby jajka), bo to jest po prostu nieopłacalne.
Najlepszy tekst jaki słyszałam to to, że hamburger też jest zdrowy, bo tam jest i sałata i pomidor….;)
Już 8 styczeń… czas szybko leci i nim się obejrzymy będziemy przygotowywać się do Wielkanocy 🙂
Czyli dzięki Małżonkowi wprowadziłaś do domu niektóre produkty i przekonałaś się do niektórych smaków 🙂 W niektórych rodzinach tylko i wyłącznie jadało się i je gorzkie czekolady 🙂
Jeśli chodzi o karmelowe czekolady z Wedel to widuje je w Tesco, Kauflandzie, osiedlowych sklepikach 🙂
I Synek sam z siebie tak? Kultura przekazana w genach 🙂
Jak to mawiają „wszystko jest dla ludzi” i „raz się żyje” 😉
Ja również dziękuję 🙂
Nawet nie mów, faktycznie czas szybko płynie.
Na szczęście mąż nie jest tradycjonalistą jeśli chodzi o jedzenie i chętnie próbujemy nowych smaków. Lubimy jeść i mówić o jedzeniu;) Nie boimy się nowych połączeń, choć i takie banalne produkty jak szpinak i fasolka szparagowa poznałam dzięki niemu – w moim rodzinnym domu się ich nie jadało;)
U mnie tych czekolad nie ma… może to i dobrze;) wszystko dobre, byle z umiarem:)
Odwrotne przeciwieństwo mojego Taty 😛
To świetnie. Ja wiele potraw i produktów poznałam albo dzięki „gotowcom” albo pobytowi w szpitalu. Kiedy byłam mała moja Mama nie przygotowywała buraczków do obiadu albo marchewki bo „starsze rodzeństwo nie jadło i ja z młodszą siostrą nie będziemy” ale buraczki z chrzanem na Święta były. Za dzieciaka próbowałam marchewki i buraczków w szpitalu ale tam nie było one smaczne, wręcz niezjadliwe (rozgotowane, na zasmażce, która wyglądała jak jakiś glut, dosładzane). Dopiero pod koniec gimnazjum lub w liceum, kiedy musiałam położyć się do szpitala na badania i to w innym mieście miałam okazję jeść przepyszne buraczki, marchewkę, warzyw jak do ryby po grecku, pierogów z kaszą gryczaną i twarogiem (szpinak wyglądał jakby przechodziła krowa i zostawiła po sobie ślad xD) i wówczas sama zaczęłam gotować sobie buraczki. Jakis plus pobytów tam był 😉
Albo są tylko Twój mózg ich nie widzi bo obawia się o Twoją figurę xD
Czasem pewien produkt wydaje nam się niedobry, a jest on po prostu źle przygotowany. Niepotrzebnie można się zrazić. W takich szpitalach to wiadomo, jak ktoś ma „dietę”, to jedzenie będzie takie, a nie inne, ale dla tych, którzy mogą jeść wszystko fajnie jak jedzenie po prostu jest smaczne. Najlepszym przykładem są Twoje słowa o pobycie w szpitalu – pokazuje to, że tak na prawdę wiele zależy od samego kucharza/kucharki. No chyba, że to też kwestie finansowe, bo wiadomo, że produkt produktowi nie równy i gdzieś pomogą podać „cokolwiek” byleby tylko pacjent nie był głodny, a czy to smaczne czy nie to już sprawa drugorzędna.
hehe dobre by to było! Takie zamaskowanie:) Przechodzisz koło takiego stoiska z czekoladą, etykiety nawet krzyczą, że PROMOCJA ale nie jesteś w stanie tego zobaczyć;)
A to też fakt 🙂 Tymi buraczkami i marchewką byłam zniechęcona ale postanowiłam spróbowac, dać szansę… buraczki do obiadu bardzo lubię 😉
Szpitalne jedzenie w zależnosci od szpitala moze smakować lepiej, gorzej albo w ogóle nie smakować – najgorzej jak w nie ma smaku 😛 Tutaj znaczenie ma i dofinansowanie i kucharz…. kuchnia minimalna też jest smaczna 🙂
Wiesz ile osób marzy o takiej reakcji mózgu? xD
Buraczki są fajne. Szkoda, że u mnie w domu nie cieszą się zbyt dużą popularnością;)
Minimalistycznie nie znaczy źle. Grunt to odpowiednie doprawienie. Czasem nawet proste składniki, nie przekombinowane mogą stanowić dużo smaczniejszą kompozycję, niż jakieś złożone dania.
To by nie był głupi pomysł;) Gdyby ktoś wymyślił jak można mózg na coś takiego zaprogramować, zbił by kokosy;)
Nikt nie lubi buraczków w żadnej postaci, nawet w zupie lub z chrzanem? 😉 No cóż.. nie każdy wszystko lubi, może z czasem ich popularnosć wzrośnie 😉
Dokładnie…. ponadto najczęściej bywa tak, że danie z dużą liczbą produktów od razu na wstępie zniechęca 😉
Hm… chyba jest jedyna opcja – odzwyczaić się od słodyczy xD
Jakby to powiedzieć… hmm, każdy lubi w innej postaci i chyba głównie w tym jest „problem”. Jedynie mój syn nie lubi ich w ogóle… niestety. Liczę, że kiedyś się mu odmieni;) Jeśli chodzi o zupę to jedni wolą zabielaną z ziemniakami, inni barszcz czerwony z uszkami, jedni lubią tarte na dużych oczkach, inni tylko drobne… więc tak po prawdzie to i lubimy i nie lubimy;)
Obiektywnie rzecz ujmując to myślę, że z takimi sklepowymi słodyczami nie mamy problemu. Na prawdę rzadko coś kupujemy. W domu słodyczy jest dużo jedynie przy świętach – jak młody dostanie w paczkach (z przedszkola, czy od rodziny). Pewnie, że czasami czegoś nam się zachce i to kupimy, ale to raz na 2-3 miesiące lub rzadziej. Jeśli miałoby w sklepach nie być słodyczy, to jedynie za lodami bym łezkę uroniła;)
Odpisałam na komentarz ale się nie podpisałam i tak zastanawiam się, czy został on wysłany 😉
Jest wszystko w porządku:) Tylko faktycznie podpisany jako Anonim;) U mnie w zależności od dnia (od czasu i dostępności do komputera), mogę tych komentarzy nie zatwierdzać od razu.
Rzeczywiście jeśli każdy lubi w innej postaci to może stanowić lekki problem… mi nie smakują te pieczone, bo są za słodkie… gotowane ale nie rozgotowane same w sobie są bardzo smaczne, z ćwikłą również a surowych nie mogę jeść. Wszystko też zalezy od buraka bo czasami są takie bez smaku albo co smakuja ziemią i wówczas nawet przyprawy nie pomogą (dobry burak po ugotowaniu nie potrzebuje przypraw). 🙂 Nie wiem dlaczego Synek nie lubi buraczków ale z wiekiem smaki się zmieniają a jeśli nie polubi to też nic się nie stanie – przecież nie trzeba lubić wszystkich warzyw 🙂
No rzeczywiście upodobania są różne… mój tato lubi buraczki na drobnych oczkach a nawet takie „papki” a ja już na dużych… mam zęby i nie lubię jak coś wyglada jak po przezuciu 😛 (Tato również zęby posiada ^_^). Zauważyłam też że to w jakiej formie burak jest podany smakuje inaczej…. inaczej taki drobno starty a inaczej grubo 🙂
Powiem tak… pieczesz tak cudowne wypieki (nie wiem jak często), że wcale się nie dziwię, że nie macie ochoty na te sklepowe, gotowce itd. Nic nie dorówna domowym „wyrobom” i to się tyczy wszystkiego 🙂
Ciekawe, czy ktoś by płakał za słodyczami xD
A co do lodów… szkoda łez… można zrobić domowe xD
Trudno wszystkim jednocześnie dogodzić;)
Buraków na surowo nie próbowałam. Kiedyś lubiłam te drobno tarte, ale mój mąż za takimi nie przepada i przekonałam się do tych tartych na dużych oczkach. Z syna się śmieję, że jak wszystkie dzieci lubią barszczyk i pomidorówkę, to on woli zupę jarzynową;) ale może to i lepiej;) tylko dziwne to dla mnie… 😛
Myślisz, że nie ma takich słodyczoholików?;)
Domowe lody? Kiedyś mąż zrobił… całkiem fajne wyszły, więc w sumie masz rację;) A Ty kiedyś robiłaś? Podobno nie do wszystkich potrzebna jest jakaś specjalna maszynka;)
Dlatego kucharze w restauracji przy większych uroczystosciach czasem mają przechlapane i muszą się nagłowić 😉
Synek ma swoje smaki 🙂 Jarzynowa zupa zdrowa 😉
Po co zaraz płakać skoro można samemu upiec albo udać się z wizytą do Babci, Mamy na ciasteczko i kawkę 🙂 Gorzej miałyby niektóre kobiety w ciąży, które mają swoje zachcianki 😉
Robiłam ale te wegańskie na bazie banana – bez maszynki. Moja bratowa robiła na jajkach i śmietanie kremówce, bez maszynki a siostra na samej smietanie bez jajek – wychodziły puszyste tylko w trakcie mrożenia co jakiś czas trzeba mieszać i w ogóle trzeba je duzo mieszać aby wtłoczyć powietrze 😉
Może tez dlatego rosół jest takim typowo uroczystym daniem – bo jego raczej lubią wszyscy;)
Czasem ciasto to nie to samo co kawałek czekolady;) choć apetyt na słodkie zaspokoi. Ja myślę, że to nie kobiety w ciąży z zachciankami by miały gorzej, ale ich mężowie;)
Przydatne te banany… i do lodów i w koktajlach też fajnie zdają egzaminy – zagęszczą, dosłodzą:)
„Raczej” xD Moja siostra uwielbiała i uwielbia a mi nigy nie smakował 😛 Ale ugotować smaczny rosół to sztuka (na weselach pamiętam rosół z łabędziem chyba z chleba) 🙂
Zgadzam się ale i czekoladę można samemu zrobić 🙂
Haha… musieliby się nieźle nagłowić jak taką zachciankę spełnić xD
Zastąpią jajko (w niektórych wypiekach), cukier a nawet i przesłodzą 🙂
hehe no to trafiłam;) ale coś w tym jest, że niby to samo danie, a każda gospodyni inaczej robi, innej ilości warzyw używa, innego rodzaju mięsa – podobnie jak z sałatką jarzynową – każdy robi podobnie, a smakuje u każdego trochę inaczej.
Czekoladę, lizaki, ciasteczka, pianki itd. I niby stajemy się coraz bardziej samowystarczalni, a jednocześnie tak bardzo uzależnieni od sklepów i zakupów (bo z czegoś te smakołyki zrobić trzeba);)
Każda gospodyni ma swój sekret ale też człowiek przyzywczaja się do pewnych smaków, smaków z dzieciństwa…. jeśli Mama lub Babcia dobrze gotują to ciężko dorównać tej kuchni. Moja młodsza siostra nie zje innych pierogów niż te Mamy – mówi, że nikt takich nie robi. Każdy chwali jej bigos z kiszonej kapusty bo jest chudy, kotlety mielone… bo przeważnie ludzie przygotowuje te dania jako cięższe 😉
To też trochę lenistwo… bo jak mamy gotowe, to po co robić i siedzieć w kuchni. Mój tato uważa że nie ma sensu piec, skoro można kupić gotowe ciasta (pal licho, ze sporo tam dodatków i na dłuższą metę to nie jest zdrowe) z drugiej strony domowe by zjadł 😉
Co lepsze, czasami zjesz coś u kogoś, ktoś poda Ci przepis, a w domu i tak będzie to smakować inaczej. Ja tak miałam z mizerią. U nas w domu robiło się ciut inną niż robi teściowa. Któregoś dnia „patrzyłam jej na ręce”, potem zrobiłam tak w domu i… to nie to. I niby to żadna filozofia, ale do tej pory tego smaku nie potrafię wyłapać.
Wiele osób wychodzi z takiego założenia. Czasem wystarczy w niedzielę przejść obok cukierni i zobaczyć na te tłumy kupujące ciasto do kawy. A przecież zrobione w domu nie ma sobie równych i aż tak dużo czasu też nie zajmuje.
To rozumiem i jestem tego świadoma, tylko zazwyczaj jak opublikuje komentarz, to on mi się wyświetla ale z informacją, ze czeka na zatwierdzenie a teraz tej informacji nie było i nie było tego komentarza 😉
aha, nawet nie wiem jak to od tej drugiej strony u mnie wygląda;) rzeczywiście mogło to być mylące.
Ja już się gubię… bo czasem nie wiem czy komentarz został opublikowany tak jak dzisiaj kiedy jakiś czas temu odpowiadałam na komentarz odnośnie ciast…. nie widze swojej odpowiedzi i tego ze została zaakceptowana a wiem, że publikowałam 😉
Faktycznie, można zgłupieć;) Też tak czasami miałam – wchodzę ponownie na jakiś wpis, widzę, że nie ma słowa ode mnie, a jestem pewna, że pisałam komentarz… a prima aprilis dopiero w kwietniu;)
Czyli jednak się nie opublikowało… A to pech. I weź człowieku napisz to samo… nie da sięxD
Dużo zależy od produktu i firmy z której używa się przypraw. Poza tym każda gospodyni ma swoje triki i magiczne sposoby 🙂
W moimdomu mizeria to górki w plasterach, cebula, ocet, sól, pieprz i śmietana… wiem, że niektórzy dodają czasem cukier, szczypio lub koperek albo kroją ogórki w kostkę (moja mama czesto ogórki kroi, soli i czeka aż puszą wodę i zmiękną a ja tak nie lubię).
A Teściowa może dodaje coś od siebie 🙂
Co do ciast ludzie myślą, że w cukierni zjedzą domowe ciasta, wiec po co piec a często one mają skład, że za głowę można się złapać,;/
Inna sprawa to ile kto tego ciasta je.. jeśli ktoś je kawałek „raz na ruski rok”, to rzeczywiście nie opłaca się piec, tylko kupić ze sprawdzonej cukierni 🙂
Opublikowało się;) Już wszystko wiem i tłumaczę;) Komentarz podpiął się pod inny wpis – wcześniejszy. Dlatego Ty go nie widziałaś, a ja nie wyłapałam od razu o który komentarz mogło Ci chodzić. Dopiero jak czytam teraz, to doznałam uczucia, że już coś podobnego pisałaś;)
Namęczyłaś się pisząc mi komentarz raz jeszcze, to i ja powtórzę co wcześniej pisałam;)
W Twoim i moim domu robi się mizerię w taki sam sposób:) U teściowej właśnie jest dodatek cukru, a zamiast octu sok z cytryny. Patrzyłam kiedyś jak ją robi i potem w domu zrobiłam tak samo, ale smakowało tylko dobrze, a nie super-dobrze, jak u Niej;) czegoś u mnie zabrakło – może wyczucia z przyprawami;)
Zgadzam się, że jeśli ktoś potrzebuje jedynie po kawałeczku do kawy, dla dwóch osób, to nie ma sensu piec. Ale jak już np na jakąś uroczystość, to wolałabym gości przyjąć własnoręcznie przygotowanym wypiekiem, a nie kupnym. Myślę, że nawet tajniej by to wyszło. No… chyba, że ktoś do pieczenia jest antytalenciem i choćby jak się starał to mu nie wychodzi. To tego już się nie przeskoczy i pozostaje cukiernia;) Ale dla lenistwa i wygodnictwa nie ma usprawiedliwienia;)
Zastanawiam się czy to wina mojego „starszuka”, czy internet zawinił, ale ciesze się, że się wyjaśniło 🙂
E tam zaraz „namęczyłaś”… żadna męczarnia 🙂 Jak już wspominałam bardzo przyjemnie mi się tutaj z Tobą piszę 🙂
O soku z cytryny do mizeri nie słyszałam, ale kiedyś słyszałam o jakimś produkcie, który do mizeri wydał mi się dziwny i nie pasujący, ale nie mogę sobie przypomnieć… Może to był miód? Wiem, że niektórzy dodają koperek lub szczypiorek ale to dla mnie nie jest dziwne 🙂 Mój Tato lubi szczypior lub cebulę ze śmietaną 😉
Ja również tak bym wolała – wolę się nastać, narobić, włożyć serce ale przynajmniej wiem co podaje. Z kolei moi rodzice uważają, ze lepiej kupić a Mama mówi, że jak się robi dla kogos to zawsze nie wyjdzie… A to wystarczy na spokojnie, bez nerwów 😉 Na pewno wyjdzie taniej. Kiedyś policzyłam ile kosztuje mnie upieczenie sernika (policzyłam produkty, prąd, zważyłam sernik) a ile kosztowałoby mnie kupienie takiego samego w cukierni/sklepie (u mnie do spożywczaka też przywożą takie domowe). Jeszcze u siebie nieco zawyżałam te liczby a i tak wyszło o wiele taniej, ale dokładnych cen nie podam 🙂
Brat kiedy organizował roczek córeczki zamówił ciasta (tort, sernik, sernik z piernikiem, którego nikt nie chciał jeść) i po 2 dniach od uroczystoci wyrzucili bo w lodówce w pudełku pojawiła się na nich pleśń… Z domowym wypiekiem nigdy tak nie miałam.
Talent, nie talent… nawet jeśli ktoś ma talent a korzysta z badziewnego przepisu to ciasto nie wyjdzie (niektórzy publikują zdjęcia zakalców i się zachwycają) 😉 A ciasta z cukierni? Nie zawsze są smaczne i wychodzą 🙂
Wszystko z Twoim „staruszkiem” w porządku;)
W jakimś rejonie Polski – tylko nie pamiętam gdzie dokładnie – jedzą mizerię bez śmietany. Ze szczypiorkiem też czasami robimy. To jest w ogóle dobry dodatek do wszystkiego:) Może kiedyś spróbujesz zastąpić ocet sokiem z cytryny?;)
Po części rozumiem Twoją Mamę, bo sama nie raz tego doświadczyłam;) Są pewniaki, które często robisz i zawsze się udają, a jak trzeba się wykazać, to za cholerę nic nie wychodzi tak jak trzeba;) Presja wszystko psuje;)
O, widzisz. Udowodnione czarno na białym. Ja nawet nie wiem jakie są ceny ciast, ale domyślam się, że wysokie, bo przecież ktoś na tym musi zarobić;) Wszystko byłoby zrozumiałe i w porządku, gdyby nie ten skład (pleśń? blee).
Może myślą, że tak ma być (z tym zakalcem);) ja za jakiś czas wrzucę przepis na ciasto, gdzie mi się masa bananowa rozwarstwiła (za szybko galaretkę dodałam) i… kto mi powie, że tak miało nie być?;)
Masz rację, ciasto z cukierni to nie gwarancja smaku i jakości. Pamiętam jak kiedyś (ho, ho, chyba z 10 lat temu) poszliśmy na ciasto i kawę do cukierni. Kawałek jaki dostaliśmy był tak przeraźliwie śmietanowy – oczywiście sami taki wybraliśmy;) – że nie dało się go zjeść. Mi zawsze głupio coś zostawiać, żeby komuś nie robić przykrości, ale nie dało się tego zjeść w większej ilości… do dziś to wspominamy jako największy niewypał „cukierniczy”.
Chętnie kiedyś spróbuje – moja Mamam mówi, że ocet nie jest zdrowy 🙂
Ostatnio moja Babcia od strony Mamy piekła sernik i robiła wszystko tak jak zawsze i coś wyszło jej nie tak. Wnuki odpowiedziały Jej (synowie, Jej syna), że nic się nie stało i ze się zje bo to i tak w kichach wyląduje i zostanie strawione 🙂
Ostatnio u mnie ciasta podrożały i teraz najtańsze po 20zł/kg (a były i po 15-16zł). Wiem bo jak zachodze do Kauflandu to tam w środku jest oddzielny sklepik z pieczywem i ciastami to mimowolnie widze, bo nie kupuje ani ciast, ani pieczywa 🙂
Zresztą domowe i tak smakuje najlepiej 🙂
Być może ale widać, ze to zakalec a nie brownie ;P
Teraz ktoś Ci powie, bo się przyznałaś xD
Zauważyłam, że ciasta z cukierni zawsze mają bardzo dużo masy, tak dużo, że nie da się jej zjeść, bo człowieka moze zemdlić i po prostu jest za tłusto… tym sposobem nabijaja na wadze kawałka ciasta – nie jest ciasta a masiorę. A przecież płaci się za ciasto 😉
Fajne te chłopaki:) Babci na pewno było miło, że nie wybrzydzali:)
Może to nowy trend – brownie po polsku;)
Tylko Ty wiesz, więc…. ciiii;)
Być może, już dawno nie byłam. Czasami tylko mąż ciągnie na kawę do pewnej kawiarni, a tam mają tylko kilka ciast do wyboru. Ostatnio byłam głodna, więc powiedziałam żeby mi wziął kawałek – przy płaceniu się okazało, że sobie takie za 11zł wybrałam;) głupio się już było wycofać i tłumaczyć, że to za drogo;)
Sama się przekonałam na Świetach, że Babcia czasem wyolbrzymia. Raz na stole stało jakieś ciasto, któe rzekomo nie wyszło a nikt o tym nie wiedział i każdy jadł ze smakiem 😉
Dlaczego akurat po polsku? Polskie brownie to zawsze zakalec? xD
Ja nic nie powiem 🙂
11zł za kawałek? Moze to był jakis spory kawałek 🙂 A co do pieniedzy – mąż płacił, nic nie powiedział to nie ma za drogo 🙂 Poza tym raz na jakiś czas można zaszaleć 🙂
Babcia pewnie perfekcjonistka:) Albo… za mało ją chwalicie i musi sposobem słowa uznania wyciągać;)
A nie wiem, tak bezmyślnie napisałam:)
ooo, i to mi się podoba;)
To był torcik piernikowy. Smaczny, choć słodki bardzo, a rozmiar – standardowy bym powiedziała;) Zaszaleć można, tylko i tak głupio mi było, bo to taka nieprzemyślana zachcianka;)
Babcia jak to Babcia – stresuje się i chciałaby aby wszystko zawsze było idealnie 🙂 Ma swoje sprawdzone przepisy i kiedy coś pójdzie nie tak, uważa to za nieudane bo „miało wyjść inaczej” 😉 Chwalić to chwalimy ale wszystko z umiarem 🙂
Może cena za słowo „torcik” bo to kojarzy się z luksusem a tu jeszcze piernikowy 😀 Czasem warto isć na tak zwany żywioł 🙂
Dla niej to nieudane danie, bo wie, że mogło smakować inaczej/jeszcze lepiej. Dla kogoś innego jest smacznie i nawet by się nie połapał, że coś tu nie wyszło:) O ile danie jest zjadliwe, czasami może lepiej się nie przyznawać do małych potknięć;) Domyślam się, że to też może być nieświadoma reakcja „samoobronna”;)
Nie ma co przesadzać z komplementami;)
hehe nie pomyślałam by tak do tego podejść;) Osz, co za czasy, że już za słowa nam przychodzi dopłacać;) no cóż, luksus kosztuje;) :)))
Mam takie samo zdanie… najlepiej się nie przyznawać, ze coś poszło nie tak, tylko czekać na reakcje. Bo jak ten kto próbuje zna prawdę to mózg sam mu nada, że coś jest nie tak 😉 Czasem niektóre sprawy warto a nawet trzeba przemilczeć 🙂 Gdyby Babcia nie powiedziała, to nikt by nie wiedział, ze coś poszło nie tak 😉
No ba… chcesz luksusu to płać. Szkoda, że czasem ten luksus jest tylko z nazwy 😉
Sugestia to potężna „diablica”;)
fakt;)
Tak działa nasz mózg 😉
Potężne narzędzie, którego czasem nie umiemy wykorzystać;)
I które czasem wprowadza nas w maliny 😉
😉
Świetny pomysł, takich mielonych jeszcze nie jadłam 🙂
Czasem niewiele wystarczy, by nudnego mielonego odczarować:)
Robiłam podobne. Różnica wynika z użycia innej kaszy. Dodawałam gryczaną białą. Kotlety były bardzo smaczne:)
Z pewnością smakowały świetnie:)
Bardzo fajna alternatywa dla mielonego klasycznego…muszę kiedyś spróbować!
pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Spróbuj:) Można dodać co tylko lubisz, suszone pomidory, por, boczek, pieczarki itd. Kiedyś zrobiłam też z fetą, ale taka wersja mi nie smakowała, choć inni zachwalają;)
Pyszne kotleciki, ja tez lubię dodawać różności, żeby urozmaicić smak 🙂
Warto to robić, dzięki temu w kuchni nie jest nudno:)