Kanapka śledziowa
Każdy kto choć raz odwiedził Cieszyn wie doskonale, że prawie na każdym rogu (no dobra, nie na każdym rogu, ale w prawie każdym sklepie „Społem”) można zakupić sobie ten cieszyński rarytas, jakim są kanapki śledziowe.
Kanapki podane na pysznej wece, z dużą ilością cebulki, jajek i szczypiorku – to oczywiście moja wersja, i choć może nie dokładnie taka jak te cieszyńskie, ale bardzo zbliżona smakiem.
Bardzo je lubimy i często robimy sobie takie na kolację. Was też zachęcam do spróbowania:)
- wek/weka/bułka kanapkowa/bułka paryska
- 3-4 filety śledziowe a’la matias
- 1 nieduża cebula
- 5 jajek
- duży pęczek szczypiorku
- majonez
- sól, pieprz
- mleko do namoczenia śledzi
Mniej więcej 1-2 godziny przed przygotowaniem kanapek, śledzie zalewamy mlekiem (nie muszą być całe przykryte, ale tak do połowy lub najlepiej do 2/3). Jeżeli lubicie intensywny smak śledzia, lub nie są one bardzo słone, punkt ten można pominąć.
Jajka gotujemy na twardo. Po ostudzeniu obieramy i kroimy w kostkę.
Cebulę kroimy w kostkę. Szczypiorek drobno siekamy.
Namoczone śledzie osuszamy lekko ręcznikiem papierowym i kroimy na mniejsze kawałki. Przekładamy do miski razem z posiekaną cebulą, pokrojonymi w kostkę jajkami oraz większą częścią szczypiorku (mniej więcej 1-2 łyżki zostawmy do posypania po wierzchu kanapek). Dodajemy 3-4 łyżki majonezu, doprawiamy do smaku niewielką ilością soli oraz pieprzu, mieszamy.
Wekę kroimy na grubsze kromki. Na każdej rozprowadzamy „pastę” jajeczno-śledziową. Posypujemy resztą szczypiorku.
Super, wyglądają bardzo apetycznie 🙂
Bardzo polecam:)
Muszę wybrać się do Cieszyna aby przekonać się czy w Społemie będą takie kanapki, chociaż z pewnością nie dorównają smakowi Twojej 🙂
Zachęcam, bo to urocze małe miasteczko:) Daaawno już nie byłam. Może sama kiedyś też się wybiorę:) na kanapki śledziowe:)
Dobrze wiedzieć mieszkam nie daleko
Ooo, to tym bardziej – można przygotować w domu, albo zrobić sobie wycieczkę i spróbować „oryginału”:) Mają też (a przynajmniej kiedyś były) jeszcze inne rodzaje, z szynką i jeszcze z czymś. Nie pamiętam z czym niestety, bo w sumie zawsze tylko te ze śledziem braliśmy – kupowaliśmy w Społem przy Rynku:)
Ale jest też kiszka ziemniaczana xD
A widzisz, nie wiedziałam:) Poszperałam jednak w necie i widzę, że jest ona dosyć popularna:) Wygląda na smaczną i pewnie zjadłabym z przyjemnością, gdyby mnie ktoś poczęstował hehe sama bym się jednak za nią nie zabierała;)
Specjalnie na kanapki? 🙂
Ja raz rodzinką specjalnie pojechaliśmy 50km na lody, których nie jadłam jakiś 7 lat. Niestety to nie były te same lody…. nie były naturalne i smaczne ;/
Mam nadzieję, że Ty kanapeczką się nie zawiedziesz 😉
Najgorzej się nastawić;) Czasem sama receptura się psuje po latach (bo ktoś zamiast na jakość, zaczyna stawiać na ilość, na zarobek), a czasami my sami coś wyolbrzymiamy:) Pamiętam jak za dzieciaka zachwycałam się taką czekoladą przywożoną z Czech czy Słowacji. Była w niebieskim opakowaniu, z takimi jakby galaretkami. Kiedy kilka lat temu jej spróbowałam, nie dość, że mnie już tak nie zachwyciła, to nawet mi nie smakowała;)
Z rodzicami nastawiliśmy się na pyszne lody a tutaj klapa, jeszcze potem rozstroju żołądka dostałam ;/ Takie lody z proszku to mogliśmy zjeść u nas na miejscu a nie jechać 50km i możliwe, że nie bolał by mnie żołądek ;/ Moim rodzicom te lody również nie smakowały… ponadto porcje były o połowe mniejsze. Mi się wydaje, że właściciele zrezygnowali z naturalnej receptury na bazie mleka, śmietany itd. a zastąpił je proszek i jeszcze ucieli na wielkosci. Szkoda…. kolejki również były mniejsze niż te sprzed lat. Nie wyjdzie im to na dobre…
Z biegiem lat nasze kubki smakowe ulegają zmianie ale też mogli coś nakombinować ze składem tej czekolady 😉
Uuu, to faktycznie niefajnie:( Coś musiało być z nimi nie tak.
Takie postępowanie na dłuższą metę się nie opłaca – chcesz iść na łatwiznę, mieć więcej mniejszym kosztem, ale taki stan rzeczy długo nie potrwa – ludzie się połapią w czym rzecz i już do nich nie pójdą. W efekcie stracą dwa razy tyle. Zresztą sama pisałaś, że kolejki już były nie takie… Chyba, że zmienili się właściciele?
My kiedyś byliśmy w pewnej karczmie. Mąż zamówił placek ziemniaczany z gulaszem, ja coś innego. Potem żałowałam, że nie wzięłam tego samego co On, bo placek był rewelacyjny – chrupiący i miękki zarazem, doskonale doprawiony.
Zachwycaliśmy się tym plackiem jeszcze długi czas… W końcu zabraliśmy tam Teściową. Było to chyba rok później. Dostaliśmy placki mrożone – tak mi się przynajmniej wydaje, bo wtedy mąż miał jeden duuuuży placek, pyszny, a my dostaliśmy po 3 dokładnie takie same i już niestety dobre nie były. Od tamtego czasu już mnie tam nie ciągnie;)
Może źle zmrożone, moze zamrożone i rozmrożone… albo zainfekowany proszek ;/
Dokładnie…. może jak zaczną tracić klientów to da im to do myślenia i wrócą do starej, rodzinnej receptury… ale my więcej specjalnie tam nie pojedziemy i nie zapowiada się abyśmy jechali w tamtym kierunku. Co do właścicieli to z pewnością nie bo to rodzinny biznes – tato powiedział, że Ci sami 😉
Trochę to dziwne…. zamówiliście to samo a jednak dostaliście inne danie, bo co innego było na talerzu. To nieuczciwe… kilku kucharzy przygotowywało te placki, czy co? Wcale się nie dziwię, ze Was tam nie ciągnie 😉
Bardzo możliwe, że były źle przechowywane. Może właściciele nie wiedzieli, że coś jest z nimi nie tak, a jeśli wiedzieli i nadal je sprzedawali, to już dobrze o nich to nie świadczy. Szkoda.
Ten pyszny placek mąż jadł rok wcześniej. Później musiał się zmienić kucharz, albo nastąpiło cięcie kosztów i zaczęli używać placków mrożonych – one były zbyt okrągłe i idealnie takie same, stąd nasze podejrzenie, że to mrożone.
A co do bułki… to chyba inna jej nazwa to „wrocławska” – szpitalne śniadanie i kolacja ;P
TAK! Główkowałam i czułam, że jeszcze jedno określenie mi umknęło:) Bułka wrocławska, racja:) U mnie od wielu lat obowiązuje tylko jedno główne nazewnictwo – wek;)
Co do właścicieli (wcześniej nie zauważyłam Twojego komentarza) to nie chce w to wnikać.. zniechęciliśmy się i nie prędko tam zawitamy. Prawda i tak wyjdzie na jaw 😉
Mrożone placki ziemniaczane… śmieszne ale to raczej śmiech przez łzy ;/
Wek kojarzy mi się ze słoikiem xD
Właśnie – jak coś jest nie takie,jak być powinno, to potem na samą myśl o tym człowiek ma dosyć;) Ciężko potem to złe wrażenie odczarować.
Co do placków, to poczuliśmy się z lekka rozczarowani, żeby nie napisać – oszukani.
Hehe nie dziwi mnie to:) To są lokalne określenia. Myślę, że bardziej poprawnie byłoby „weka”, ale u nas w domu używało się własnie tego określenia. U męża (jego rodzinny dom oddalony jest o około 50 km) mówi się na ten rodzaj pieczywa: bułka kanapkowa;)
To trochę jak z: „wyjść na pole” i „wyjść na dwór”;)
Dokładnie… trzeba się nieźle napracować aby „naprawić” to złe wrażenie…
„Oszukani” to ideale słowo. Swoją drogą takim restauracjom powinni robić jakieś niezapowiedziane kontrole, bo takimi gotowcami i mrożonkami można zatruć człowieka… poza tym człowiek idzie w takie miejsce aby smacznie, domowo zjeść – gotowca to każdy sam moze sobie kupić i to o wiele taniej ;/ Według mnie to jest niedopuszczalne i tłumaczenie, ze nieekonomicznie, że się nie opłaca to zła wymówka.. jeśli coś jest smaczne to szybko wyjdzie z kuchni 😉
„Bułka kanapkowa” – dla mnie to każda bułka jest kanapkową, tak jak i chleb xD Fajnie poznać różne nazwy w zależności od rodziny i regionu 🙂
Kiedy po raz pierwszy spotkałam się z określeniem „wyjściem w pole”, na początku nie mogłam załapać o co chodzi xD
Dokładnie, po co iść na taką kolację, jeśli to ma być z mrożonki? Jeśli już wybieramy się gdzieś, to wiadomo, że chciałoby się spróbować czegoś, czego na co dzień nie jadamy, czegoś specjalnego i… inspirującego;):)
Ja lubię poznawać te różnice w nazewnictwie… mamy z mężem jeszcze kilka takich „nieporozumień” nazewniczych za sobą;)
Rozumiem, że Ty wychodzisz na dwór?;)
To tak jak na weselu mojego brata – lokal niby luksusowy a jedzenie w większości to gotowce i jeszcze problem z organizacją był taki, ze niektórzy goście dostali rosół godzinę po tym jak wydano pierwszy talerz 😛 Niektórzy nawet tego rosołu się nie doczekali bo zaraz zapraszali na salę do zabaw.
A z tymi gotowcami to taniej wyszłoby zjeść w jakimś fastfoodzie i na to samo by wyszło, bo tam też ciągną na gotowcach i mrożonkach 😛
Fajnie jest poznawać takie „gwary”, różne nazwy potraw – jakby nie było to kształci i rozwija 🙂
Zgadza się 🙂
Auć!;) Faktycznie organizacja nawaliła – w teorii powinni wiedzieć ile potrzebują osób do roznoszenia (kelnerów/kelnerek) tak by goście dostali obiad o jednej porze. Chyba, że to było duże wesele i … zabrakło im talerzy;) żartuję oczywiście:)
Hehe też o tym pomyślałam – decydując się na fastfood przynajmniej od samego początku wiesz co dostaniesz i godzisz się na to z pełną świadomością;)
Szwagier wyjechał do Warszawy do pracy i tam właśnie spotkał się z określeniem „wychodzić na dwór”. „A co wy jacyś dworzanie jesteście, że na dwór wychodzicie?” zapytał;)
Co kraj to obyczaj; co wieś to inna pieśń;) Lubię poznawać takie różnice, oj tak:)
Wydaje mi się, ze coś jeszcze szwankowało w kuchni.. poza tym dużo zalezy od samego lokalu a tam było bardzo ciasno i kelnerzy nie mogli sprawnie poruszać się między stolikami – nie mieli jak siebie wyminąć i ominąć ;/
Porcje były wyliczone i wydzielone nie tylko na stole i na talerzu ale również ciasta…. ludzie byli głodni i niektórzy głodni z wesela wrócili ;/ Ja poszłam na wesele po obiedzie, który zjadłam w domu 😉
Dla Szwagra „dziwne było” stwierdzenie „iść na dwór”? 😉 O widzisz 😀
Czasem może to doprowadzić do nieporozumień i braku komunikacji ale takich zabawnych xD
Byłam kiedyś i ja na takim weselu. Stoły były bardzo wąskie, a jedzenia dużo. Pani kelnerka położyła półmisek z zimną płytą na krawędzi stołu i chwilę potem on spadł. Talerz się nie rozbił, ale jedzenie nadawało się do wyrzucenia. Kelnerka miała pretensje do nas, jakbyśmy to my go zrzucili. Osobiście nie jestem za tym, by jedzenie było wydzielone. Nigdy nie wiadomo jak zachowają się goście, czy ktoś nie sięgnie po podwójną porcję, czy ktoś po zjedzeniu nie będzie miał ochotę na dokładkę. Z drugiej strony to pewnego rodzaju oszczędność,choć wesele to jedyny taki dzień, gdzie powinno być „na bogato”;)
Nieporozumienia? Owszem:) Ale takie zabawne właśnie:) Mąż (jeszcze wtedy nie-mąż) zapytał czy mam ochotę na murzyna… Myślałam, że chodzi o ciasto czekoladowe, więc powiedziałam, że jak najbardziej. Dostałam białą kiełbasę owiniętą ciastem drożdżowym. Zapytałam wtedy co to i gdzie mój murzynek;)
Nie rozumiem jak mogła mieć pretensje do gości – przecież jak cos stoi na brzegu to normalne, że może się przechylić i spaść ;/ Można było poprzestawiać coś na stole i postawić „głębiej”.
Na weselu mojego brata wyglądała trochę inaczej. Sala była mała, stołów dużo (bo sporo gości), stoły tak jak w Twoim przypadku wąskie i długie ale jedzenia było na nich mało – nawet pieczywa nie postawili (człowiek by się zapchał). W rogu sali był oddzielny stół z ciastami (mało), więc wszystko było wyliczone i wydzielone. Ludzie od razu rzucili się na te ciasta a część gość (Ci którzy siedzieli w drugim końcu sali) nawet nie wiedziała, ze te ciasta w ogóle są i nie spróbowała ani jednego;/ Porcje były wydzielone na talerzach – takie jak w drogich restauracjach, gdzie dostajesz tyle aby spróbować ale nie poczuć ;/
Nie wiem o jakiej oszczędnosci tutaj mowa, skoro właściciel lokalu dość wysoko się cenił…. to chyba dla Niego 😛
Z kolei w innym lokalu obok porcje są wystawiane na półmiskach i każdy nakłada sobie ile chce (tak jak piszesz jeden zje wiecej a drugi mniej, jeden potrzebuje zjesc częściej bo np. cukrzyca a inny rzadziej), w drugim porcje przynoszone są na talerzach ale są „normalne” a nie mikro, dodatkowo jest jedzenie na stole. Uważam też, że Państwo Młodzi powinni jednak popytać gosci o jakieś nietolerancje, alergie itp nie od razu (tak jak mój brat) założyć, ze to niemożliwe nie pytajac wczesniej kychni… najwyżej kupiliby o jednego gotowca wiecej ;P
Haha.. zabawne nieporozumienie xD Nigdy nie spotkałam się z takim „murzynem”… mi na myśl też przyszło by ciasto 🙂
Moi rodzice wychowali się na wsi ale są z tego samego województwa – tam jagodzanka to zupa jagodowa – dla mnie to drożdzowa bułeczka z jagodami 🙂
To chyba była jakaś reakcja na stres;) Może się bała, że będzie miała z tego powodu z pensji potrącone;) A to akurat był stół z „młodzieżą”, dla której jakieś szynki nie były atrakcyjne, więc luz;)
Z jednego punktu widzenia takie gotowe porcje są w porządku, każdy ma to samo, każdy ma tyle samo, do tego nie ma problemu z „przepychaniem” się przy stole, bo ten sięga po surówkę z czerwonej kapusty, ten po buraczki itd. Z drugiej strony gusta są różne i potrzeby też są różne – jakiś „wujek” ważący ponad 100 kg może chcieć zjeść więcej niż stale będąca na diecie nastolatka;) O tym, że ktoś jest wege, wega lub alergikiem już nie wspomnę.
W moim rejonie jest tak, że ciasta zawsze są na głównym stole. Po obiedzie, jak ktoś do kawy chce coś słodkiego, to wystarczy, że sięgnie sobie po wybrany kawałek. Ciast jest zwykle dużo, a potem goście i tak dostają paczuszkę z ciastami do domu.
Prawda? A jednak czekoladowe ciasto, od drożdżowego, do tego z kiełbasą, różnią się od siebie;)
Też bym powiedziała, że jagodzianka to drożdżówka:) W ogóle nie sądziłam, że może być zupa jagodowa:) Nigdy takiej owocowej nie jadłam.
Mąż mówi kiszka na kwaśne mleko, a dla nas kiszka to inne określenie kaszanki;)
Być może… człowiek czasem tak reaguje, tak samo jak agresją reaguje się na agresje, złością na złosć… albo po prostu była zmieszana i nei wiedziała co powiedzieć.. powiedziała co pierwsze przyszło jej na myśl, co nie zmienia faktu, że mogła zrobić to w milszy sposób 🙂 Z drugiej strony młodzież to zazwyczaj ma to gdzieś – do dorosłych najprawdopodobniej zwróciłaby się inaczej 😉
Wiesz… można wydzielić porcje „szpitalne” i porcje „normalne”, bo na wesele człowiek nie idzie aby jeść, tylko się bawić… ale do tej zabawy to trzeba mieć energię 😉
Na weselu mojego brata to nie było co rozdawać xD A na weselu siostry ciasta były na każdym stole 😉
Może być drożdżowe z czekoladą, ale kiełbasa tutaj nie pasuje xD
Ale jak wpisałam w google „Murzyn” to wyskoczyło mi, że to tradycyjna potrawa wielkanocna kuchni śląskiej – niewielkie ciasto formowane na kształt bułki z nadzieniem mięsnym. Tylko ona ma też inne nazwy (murzyn, murzin, szołdr, szczodr, sodr) xD
Owocowa zupa latem czesto jest podawana w szpitalach… nie lubię ale ja nigdy nie lubiłam obiadów na słodko (ryż, makaron, pierogi..) 😉
Nie pomyślałabym że „kiszka” to kwaśne mleko… mi od razu na myśl przychodzi właśnie coś z miesa 😉
Myślę, że są i takie osoby, które co by się nie wydarzyło, zawsze winę zwalą na innych. Ale masz rację, gdyby to się wydarzyło przy innym stoliku, z innymi gośćmi, być może jej reakcja byłaby inna. Zresztą, było-mineło, nic się w sumie złego nie stało;)
Co do jedzenia na weselu, to masz rację – nie idzie się tam najeść, ale jak taka zabawa trwa kilka-kilkanaście godzin, to dobrze by było nie siedzieć/bawić się z pustym żołądkiem.
Widzisz, dwa różne wesela, dwa różne lokale i dwa różne podejścia:)
Tak, to tradycyjna potrawa na Śląsku Cieszyńskim.
Już któryś z kolei raz piszesz o tych potrawach szpitalnych… Trochę się boję zapytać, czy to dlatego, że np ktoś z Twoich bliskich tam pracuje, czy osobiście tego doświadczyłaś będąc w szpitalu.
A naleśniki na słodko?;)
U nas się na kwaśne mleko jeszcze inaczej mówiło, ale nie potrafię sobie teraz przypomnieć jak…. ale na pewno nie kiszka;)
Człowiekowi często przyznać się do błędu czasem w obawie o konsekwencje 😉 Jednak masz rację… nie ma co wspominać 😉
Siłę do zabawy trzeba skądś czerpać xD ale są też takie wesela, gdzie jedzenia sporo zostaje i jeszcze zabiera się część do domu 🙂
No niestety moje dzieciństwo to częste pobyty w szpitalach – na szczęście teraz ten „zaszczyt” mnie omija 😉
Naleśniki na słodko? Od czasu do czasu, nawet jako dziecko – od kiedy pamietam wolę jeść na wytrawnie 😉
U mnie kwaśne mleko to zsiadłe mleko – nigdy nie używało się nazwy „kwaśne” 😉
Chyba to zależy od wielu czynników – nie tylko od samej ilości jedzenia, ale też od gości i ich apetytów – mam np jedną taką ciocię, która nigdzie NIC nie je, bo ją jedzenie przygotowane przez obcych obrzydza;)
Odchorowałaś swoje i teraz masz „spokój”. Pewnie dobre nawyki żywieniowe też pomagają w utrzymaniu odporności:)
Zsiadłe mleko! Wiedziałam, że mi to jakoś dziwnie brzmiało;) hehe
Moja ciocia jak ugotuje to też nie je, ponieważ najadła się zapachem… ja tak nie potrafię 😉
Z pewnością dieta ma wpływ na stan naszego zdrowia. Wege bardzo mi służy, chociaż nie ukrywam, że zimą bywa ciężko a nawet w takiej zbilansowanej i zdrowej „diecie” małe grzeszki nie zaszkodzą a nawet i są wskazane dla przyjemnosci. Zresztą nie lubię słowa „dieta” bo to kojarzy się z odchudzaniem, wyrzeczeniem itd. Najlepiej mówić styl życia 🙂 Ruch też jest ważny… u mnie to rower i spacery 😉
Dla Ciebie to dziwne a dla mnie normalne xD
Ale nawet na sklepowym mleku jest tak napisane 🙂
(teraz mleko ze sklepu tak ładnie się nie zsiada jak takie od krowy – zamiast zsiadłego/kwasnego jest skisłe:P)
Mam nadzieję, że się nie obrazisz (ani ciocia), ale… poważnie???;) Bardzo to oszczędne;)
Dieta mi również kojarzy się z odchudzaniem i wyrzeczeniami. Również nie lubię tego określenia, ani tego stanu. Zakładać, że przez określoną ilość czasu będzie się jadło mniej, lub tylko warzywa/owoce/czy co tam jeszcze, by potem wrócić do starego tryby życia wg mnie mija się z celem.
Chodziło mi o to, że dziwnie brzmiało mi określenie kwaśne mleko i czułam, że inaczej się to nazywa;)
Za co mam się obrazić albo ciocia? 🙂 Ciocia zawsze tak mówi. Nagotuje, nastoi się przy garach a potem nie ma ochoty tego jeść. Na pewno potem je, bo coś jeść musi… wiem, że kilogramami wcina banany 😉
Na diecie powinny być osoby z problemami zdrowotnymi 😉
Inna nazwa to skwaszone mleko lub na śląsku kiszka (tak mówi wikipedia):P
Niektórzy by byli zadowoleni jakby nie trzeba było jeść i jedynie żyć powietrzem, albo… miłością;)
Mam taką znajomą, dla której jedzenie jest na ostatnim miejscu, ale jak się zapomnę i rozgadam o jedzeniu, to dzielnie mi w tych rozmowach towarzyszy;)
O! Kiszka, a widzisz;)
Podobno energią słoneczna odżywiał się Stachurski i nieźle na tej diecie mu się przytyło xP
Karmić się miłością… ale taką prawdziwą i szczerą…. piękne 😉
Znajoma nie lubi jeść? Pewnie jest szczupłą osobą 🙂
Bardzo dobrze i przyjemnie się z Toba rozmawia, więc się nie dziwię 🙂
Dlatego ja pozostanę przy „swoich” upodobaniach żywieniowych;) Jeśli przytyję, to przynajmniej wiem z czego;)
Znajoma faktycznie jest szczuplutka. Je, bo musi;) Dla niej jedzenie to nie przyjemność,a pewnego rodzaju przymus… za to ma rękę do roślin i zna się na nich jak mało kto. Ja z kolei w tym temacie jestem kompletnie zielona… ale jakoś znajdujemy nić porozumienia;)
Dziękuję, to miłe, że tak uważasz:) <3
Najgorzej jak człowiek nie wie dlaczego przybyło mu tu i ówdzie xD
Każdy ma swoje lepsze i słabsze strony. Zawsze można powymieniać się jakimiś doświadczeniami, doradzić, porozmawiać 😉 Dogadujecie się bo się lubicie i mimo wszystko „nadajecie na tych samych falach” 🙂 Twoja znajoma kocha kwiaty tak jak moja Mama 😉
Przyjemnosć po mojej stronie 🙂
I działa mechanizm wyparcia;) ostatnio czytałam młodemu detektywa Pozytywkę i była tam historia o tym jak pan Mietek szukał winnego, co mu wszystkie letnie ubrania powymieniał na mniejsze;) nie wiem czy takie historyjki dla dzieci to dobry przykład by je przytaczać, ale tak mi się skojarzyło;)
Jest też szansa, że podczas takiej wymiany doświadczeń ktoś „połknie bakcyla”/odkryje nową pasję;)
Człowiek tak już jest „skonstruowany”, że jego mózg sam wypiera pewne fakty aby człowiek nie czuł sie winny 😉
Pamiętam tę historyjkę bo czytałam Pozytywkę dwa lata temu 😉 Według mnie to dobry przykład 😉
Jeśli zacznie to robić, to wysoce prawdopodobne 😉
hehe może lepiej tak, niż obwiniać innych;) „To wina tej pani w sklepie, że mi tyle lodów i czekolady sprzedała;) a w ogóle to wina producenta, że je takie dobre robi…”;)
Bardzo lubimy tego sympatycznego detektywa;) szkoda tylko, że te historie są na raz:( Po skończonej lekturze młody chciał zacząć od nowa, ale cóż z tego, skoro zaczynam czytać, a on mi po pierwszych 5 zdaniach mówi jakie będzie rozwiązanie zagadki;)
„To wina banku i bankomatu”, ze wydali mi pieniądze…. 😛 Ja jestem czyta/y jak łza 😀
Ale tak jest z każdą książką detektywistyczną. Aby zawsze zaskakiwała chyba trzeba omijać koniec albo samemu wymyślać co rusz co innego, do historii autora dodać coś od siebie 🙂 Albo wrócić po dłuższym czasie… jak się już troszkę zapomni (o ile się zapomni) 🙂
„A bo promocja 2 w cenie 1 była, więc to aż grzech nie skorzystać…”;)
Z tym ostatnim to może być problem. Po raz pierwszy detektywa czytaliśmy chyba z rok temu – miałam taką małą książeczkę, kilka opowiadań. Potem kupiliśmy wielką księgę, na którą składają się 3 pozycje przygód detektywa i nawet po takim czasie młody pamiętał… Z dodaniem czegoś od siebie, albo wymyśleniem nowej historii mogłabym mieć problem – moja wyobraźnia działa dobrze jedynie w jednym przypadku – na wymyślaniu „co mogłoby pójść nie tak”;)
2 w cenie jednego to jeszcze kusząca oferta zwłaszcza jeśli chodzi o masło lub inny produkt potrzebny w kuchni ale kup 5 za 20zł, zaszczedzisz… to trzeba przemyśleć. Mój brat nakupował tak masło i sporo zostało – musieli z bratową pomrozić 😉
Młody ma bardzo dobrą pamięć… ja przeczytałam detektywa, ponieważ na strychu znalazłam małe książeczki z opowiadaniami, które były dodatkiem do płatków śniadaniowych xD
Wymyślanie nie jest takie trudne… mój brat często coś zmyślał i wymyślał historyjki (ale fakt, że on ma do tego „talent”)… czasem wystarczy dać ponieść się fantazji 😉
A jak u Męża z wymyślaniem? 🙂
Najgorzej, jak terminy krótkie, a ktoś nie sprawdził…
Oj ma… niestety czasami nie do tego co potrzeba;) Staram się go nauczyć, bo po powrocie do domu zawsze się przebierał, a on pierwsze co, to do zabawy, a jak powtarzam co ma zrobić, to słyszę „zapomniaaałem”;)
Z tym trzeba się urodzić;) hmmm, a wiesz,ze nie wiem?;) więc chyba podobnie jak i u mnie;)
Wtedy jest presja aby zużyć i czasem niestety się wyrzuca ;/
Ale zawsze to jakaś pamięć xD Tłumaczyć się też potrafi 😀 Ale to Szkrab… lubi zabawę i niech się wybawi – ma jeszcze czas na dorosłosć 🙂
Niektóre talenty odkrywa się po latach 🙂
Tylko, że to żadna oszczędność, bo albo jesteś zmuszona wyrzucić, albo robisz coś dodatkowo (wykorzystując inne składniki) żeby dany produkt do czegoś zużyć;) i tak straty i tak;)
Oj, potrafi się tłumaczyć – ostatnio ulubione: „ale ja jestem jeszcze dzieckiem, mam prawo tego nie wiedzieć”;) Ale dobrze, niech się umie bronić;)
Ta myśl jest pokrzepiająca:)
Masz rację ale człowiek o tym nie myśli…. dużo osób woli kupić na zapas i wyrzucić. Widac to przed wszystkimi Świętami, kiedy ludzie mają wózki po sufit wypełnione jedzeniem i tego nie przejadają ;/
Ale nie kłamie… mówi prawdę 😀
Pewne rzeczy można kupić na zapas (mąki, herbaty, puszkowe produkty), inna sprawa czy mamy to potem gdzie przechowywać. Mi się już zdarzyło parę razy zapomnieć o czymś, bo przyłożyłam to czymś innym. Niestety.
Ale narobiłaś mi smaka tymi przepysznymi kanapkami 🙂 jutro lecę po śledzie i do roboty 🙂 dziękuję Ewuniu za pomysł!!!
Bardzo polecam:) To chyba nasze ulubione kanapki:)
Z mąką czy kaszą to jeszcze nie ma biedy (o ile nie zalęgnął się robale). Najgorzej jak znajduje się produkt po zapachu 😛
Obyśmy tego nigdy nie doświadczyły;)
Robali w mące jeszcze nie miałam ale raz kupiłam kasze gryczaną w pewnym markecie i więcej tam nie kupię. W trakcie gotowania w domu unosił się aromat pleśni ;/
A co do masła zawsze można zamrozić 🙂
Nie dziwię Ci się, takie miejsca należy omijać. Dobrze, że nikt Cię wtedy nie odwiedził niespodziewanie;) Musiałabyś się tłumaczyć co tak zepsuło domową atmosferę”;)
Jak to co? Pleśń xD
😉
🙂
Fajne kanapeczki. U nas taka weka zwana jest bułką kielecką 🙂🙂🙂 Moje dzieci ją uwielbiają.
Kolejna nazwa 🙂 To pieczywo bije rekordy jeśli chodzi o nazewnictwo 😉
Sugerowałbym użycie śledzia z zalewy a nie z oleju czy też z octu.
Szkoda śledzia. Te dwie ostatnie formy śledzika podać do wódeczki.
Nie trzeba również moczyć w mleku – to jakieś dziwne wynalazki. Wystarczy wypłukać kilka razy w wodzie. Ewentualnie zamoczyć i parę razy wymienić wodę. Po takiej płukance praktycznie śledź nie będzie smakował śledziem i będzie neutralny smakowo.
Pytałem znajomych i wszyscy stwierdzili, że nikt tak do końca nie wymacza. Śledź ma smakować śledziem. Ot, co.
Na talerz nałożyć tłuczone ziemniaki, położyć obok płat śledzia, obłożyć sparzoną cebulą, polać gęstą śmietaną.
Ot, taki postny błyskawiczny obiad.
Dziękuję za sugestię i tak obszerny komentarz:)
Kanapki wg tego przepisu rzeczywiście nie są zbyt intensywne w smaku, ale w tym wypadku działanie jest celowe – tak po prostu wolę i stąd wcześniejsze namaczanie oraz obecność jajek. Dostępne na rynku śledzie są przeróżne – jedne są bardzo słone, inne takie „w punkt”. Osobiście wolę właśnie takie wypłukane/wymoczone jeśli śledź jest dla mnie zbyt intensywny (szkoda mi całkiem z niego rezygnować). Myślę, że przepisy jak najbardziej są po to, by je modyfikować i zmieniać wg swoich upodobań, do czego zachęcam:) A pomysł na postny, błyskawiczny obiad zawsze jest mile widziany:)
Witam i POLECAM Cieszyńskie kanapki osobiście jadłam i aż 3 szt kupiłam.Szkoda że troche daleko bo chętnie bym jeszcze zjadła.Ale jak bedzie wycieczka znowu to pojadę.pozdrawiam wszystkich.
Te cieszyńskie nie mają sobie równych, ale myślę, ze moja wersja też jest smaczna;)
Też bym chętnie ponownie odwiedziła Cieszyn i wpadła na takie kanapki 🙂
Kanapki napewno Pysznne! Inna nazwa.weki , to baton lub francuz 😉
Oooo, tego nie znałam 🙂 Dzięki!
Dopiero niedawno miałem okazję zasmakować w Cieszynie. Właśnie skończyłem wg Twojego przepisu. Wstępna degustacja rodzinna dopiero co się odbyła. Wszystkim smakowało. 😉